Filip Springer, to jest jednak gość, pomyślałam w trakcie czytania. Im dalej w las, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że będzie to jedna z moich ulubionych książek tego autora. Zdecydowanie.
Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni to fantastyczna przejażdżka po nie tak znowu fantastycznej Polsce. To krajoznawcza podróż po tych wszystkich wielkomiejskich osiedlach, gdzie są bloki z widokiem na bloki; przydrożnych hotelach stylizowanych na starożytne pałace oraz centrach miast, w których baner goni baner.
Powiem krótko: jest to lektura wybitna, wspaniała. Zarówno pod względem samej tematyki, jak i uczty językowej. Pozwólcie, że zaprezentuję Wam kilka cytatów, żebyście wiedzieli, o czym mówię.
Springer pisze:
- „Sky Tower widać z każdego zakątka miasta. Widać z obwodnicy Wrocławia, widać z podmiejskich osiedli. Prawdopodobnie nie widać go tylko z kosmosu”.
- „Na przedmieściach powstają idylliczne z nazwy osiedla. Ciszy i spokoju nie starcza tu dla wszystkich. Idylla ma tam 3-letni okres ważności”.
- „(…) tłumaczył, że z daleka nic nie będzie widać. Nie mówił, co zrobić z oczami, gdy podejdzie się bliżej”.
To tylko marna namiastka wspaniałych zdań, których w tej książce jest na pęczki. W którymś momencie, kiedy po raz kolejny sięgałam po swój magiczny zeszyt, żeby zapisać sobie jakiś cytat czy myśl, pomyślałam: serio, Filip? Znowu? Ileż można?! Można sobie notować te fantastyczne fragmenty w nieskończoność, do ostatecznego spuchnięcia brulionu. Przykład? Proszę bardzo. Springer wprowadza nowego bohatera tytułując go „człowiekiem, który napisał kilka grubych książek”; posiłkując się konkretnymi liczbami, używa zgrabnych porównań: „(…) to tyle, ile mają dziś Katowice”; pisze o samym procesie powstawania książki: „(…) za to, co robię, dostałbym dwóję”, itd.
Książka podzielona jest na 9 rozdziałów, a każda część porusza odrębny temat: a to pastelozę (boże, mieszkałam kiedyś na takim osiedlu na wrocławskim Gaju), a to rzeki, których już nie ma, albo zarazę niczym nieskrępowanych banerów i reklam zaśmiecających polskie ulice. Całość zdecydowanie trzyma się kupy.
W strukturę tego reportażu włożono niemałą pracę. Jest spójna, przemyślana, ale przy okazji na tyle autorska, że za kolejnym zagiętym rogiem potrafi jeszcze czymś zaskoczyć, poruszyć brew. Autor kończy jeden wątek, puentując go sprytnie, po czym płynnie przechodzi do zupełnie innej rozmowy, łącząc obie jakimś małym wyrywkiem, jednym słówkiem, wyrażeniem, które bezapelacyjnie spina wszystko w całość. Po tym, jak obejrzałam na FB godzinną pogadankę Springera odnośnie m.in. jego warsztatu pracy, już wiem, jak to się robi. Ma się mnóstwo notesów, jeździ się wszędzie tam, gdzie się da i rozmawia, z kim się da. A przy tym jest się skrupulatnym, pracowitym i zorganizowanym. Oto cały przepis na świetny reportaż.
Nie słyszycie, ale właśnie biję brawa.