Otwieram szafkę z ciuchami i myślę sobie – jak ja mogę w tym chodzić? Po czym zamykam ją i pytam – i w co ja mam się teraz ubrać? Jeśli ubrania mogą przechodzić wypalenie zawodowe, moje właśnie to uczyniły, sprowadzając mnie tym samym na skraj tekstylnego piekła.
To, co znajdziecie poniżej, to nie są uniwersalne rady dla wszystkich. To obserwacje, które zapisuję przede wszystkim dla siebie, by przy kolejnych zakupach nie popełnić gafy. Możecie mieć absolutnie inne zdanie na ten temat i nie zgadzać się ze mną w niektórych kwestiach. Zaznaczam jednak, że to moje subiektywne wskazówki, które sprawdzają się tylko i wyłącznie w moim przypadku. A jeśli stwierdzicie, że są przydatne również dla Was – tym bardziej super.
Kupuj z wyprzedzeniem
Niby jestem zorganizowana, ale jak przychodzi co do czego, to z zakupem konkretnej rzeczy zwlekam do ostatniego momentu. Wrzesień tamtego roku, jedziemy na wakacje. Zgadnijcie kiedy kupiłam torbę podróżną? Tak, kilka godzin przed odlotem. Maj, wyjazd w Bieszczady. Tak długo chodziłam obok odpowiednich butów w góry (czy na pewno są mi potrzebne? Może w innym sklepie znajdę lepsze/tańsze/ładniejsze?), że ostatecznie pojechałam w starych, które ani trochę nie nadawały się do wędrówki po połoninie. Może gdybym skręciła sobie kostkę, miałabym solidną nauczkę.
Zakupy na ostatnią chwilę może sprawdzają się w Waszym przypadku, ale w moim raczej nigdy – najczęściej pod wpływem presji czasu kupuję coś, z czego nie jestem potem zadowolona, albo zrezygnowana nie kupuję w ogóle i muszę posiłkować się tym, co mam w szafie, co niestety nie zawsze zdaje egzamin.
Dopasuj fason do swoich potrzeb
Mam w szafie kilka torebek, a jednak noszę wciąż jedną i tę samą. Jak to możliwe? Po wnikliwej analizie uznałam, że zwyczajnie lubię torebki z paskiem na ramię, a te z rączkami do trzymania w dłoni noszę bardzo rzadko – prawdopodobnie w obawie, że gdzieś je kiedyś zostawię. O kopertówkach nawet nie wspomnę. Niby banalny wniosek, a ustrzegł mnie przed kilkoma zbędnymi zakupami – teraz za każdym razem, kiedy ślinię się na widok torebki do trzymania w ręku, tłumaczę sobie, że dla mnie człowieka-wielbłąda, który nosi ze sobą pół dobytku życia, zdecydowanie bardziej praktyczniejsza jest torba na ramię. To samo tyczy się butów na obcasie – akceptuję tylko te na wygodnym i rozsądnie wysokim słupku. Co z tego, że obcasy wydłużają optycznie nogi i sprawiają, że sylwetka wygląda w nich lepiej? Biorąc pod uwagę swój tryb życia, w 90% przypadkach i tak wybiorę obuwie na płaskiej podeszwie. Przekonałam się już o tym milion razy, a i tak raz na jakiś czas kupuję szpilki z nadzieją, że może tym razem będzie inaczej…
Nie napalaj się na luksusowe ubrania i dodatki
Na portalach i blogach modowych często możemy spotkać się z opinią, że dzięki drogim, markowym butom czy torebkom poczujemy się pewniejsze siebie. No nie wiem – jak dla mnie łatanie dziur w osobowości drogą torebką jest słabe. Zdaję sobie sprawę, że nasz zewnętrzny wygląd jest bardzo ważny i tworzy całościowy wizerunek, ale żeby wyglądać dobrze/ładnie/profesjonalnie nie trzeba ubierać się markowo. Wracając do meritum: mam dosłownie kilka rzeczy z wyższej półki, w tym dwie od Burberry – i o ile kaszmirowy sweter jest absolutnie przeboski, zamszowe buty mają tak porysowane podeszwy, jakbym co najmniej schodziła w nich do kopalni, a miałam je na nogach zaledwie ze trzy razy. Poza tym pamiętajmy, że nawet najlepiej wykonane produkty w końcu się zużywają. Ciekawy problem na swoim blogu poruszyła after DRK, której czytelniczki zdziwiły się wyglądem kilkuletniej torebki Celine Boston.
Sprawdzaj skład na metce
W dobie uświadamiania konsumentów to dość oczywiste, ale bawełna bawełnie nierówna. Wzięłam się na sposób i przeanalizowałam w domu składy ubrań, które noszę kilka lat. Okazało się, że :
– płaszcz z wełny i poliestru mam już 8 lat i po wyczyszczeniu go w pralni chemicznej, będzie jak nowy;
– swetry z akrylu wyglądają jak wyciągnięte ze śmietnika; bluzki z poliestru też;
– rajstopy z poliamidu & elastanu nie obłażą i nie kulkują się, czego nie można powiedzieć o tych z bawełny;
– sukienki z wiskozy mają się doskonale, a poza tym często nie trzeba ich prasować;
– idealne jeansy to dla mnie te, które mają skład: 98% bawełny 2% elastanu;
– skórzane buty są super, aczkolwiek trzeba o nie odpowiednio dbać – o czym zdarza mi się nie pamiętać.
Staram się w sklepach szukać zbliżonych składów i jak do tej pory, wychodzę na tym całkiem nieźle.
Jedna porządna rzecz czy trzy normalnej jakości?
No i zaskoczyłam samą siebie, bo doszłam jednak do wniosku, że wolę mieć trzy cudowne sukienki, ale z wiskozy, niż tylko jedną, za to pięknie odszytą z jedwabiu. Bo nawet jeśli ta kiecka byłaby ze złota, nie ma bata, by po kilku latach noszenia mi się nie znudziła. Doskonale widzę to na rzeczach, które aktualnie posiadam w swojej garderobie (garderoba to w moim przypadku ogół posiadanej odzieży, nie osobny pokój na ciuchy) – uznałam kiedyś, że lepiej mieć jedną porządną spódnicę, niż za tę samą cenę sześć sztuk normalnej jakości. No i cieszyła mnie ta spódnica może pół roku, bo potem – jako że była moją jedyną i nosiłam ją dość często, zwyczajnie na jej widok chciało mi się już rzygać. Oczywiście, gdyby było mnie stać na to, by regularnie dosztukowywać doskonałej jakości ubrania do domowej kolekcji, nie byłoby rozmowy. Do powyższego wniosku doszłam analizując swój status materialny / usposobienie / przyzwyczajenia oraz archiwum wydarzeń.
Napisałam to, przeczytałam i pomyślałam, że mam naprawdę dużo wolnego czasu.