O ulubionych kosmetykach do pielęgnacji pisałam już jakiś czas temu. Dziś przychodzę do Was z trzema produktami, które w ostatnim czasie zawróciły mi w głowie.
Kiehl’s Midnight Recovery Concentrate – o tym kultowym już serum naczytałam się tyle dobrego, że uznałam: najwyższa pora przetestować go na własnej skórze. Jako że produkt do najtańszych nie należy, postawiłam na najmniejsze, 15 ml opakowanie. Pierwsze dni z tym cudownym specyfikiem nie wróżyły nam zażyłej znajomości. Olejek – tak, jak producent nakazał – stosowałam na oczyszczoną twarz, wklepując w skórę kilka kropel produktu. Po kilku dniach nie widziałam żadnego efektu i ze smutkiem uznałam, że to, co nadaje się dla ludzi ze zdrową skórą, niekoniecznie sprawdza się u mnie (AZS, pozdro). Popełniłam jednak spory błąd – stosowanie serum rozpoczęłam w momencie, kiedy stan mojej skóry był – delikatnie mówiąc – zły, miałam zaostrzone zmiany i suche, łuszczące się miejsca. Postanowiłam, że wrócę do tego kosmetyku po zaleczeniu skóry. Jakież było moje zdziwienie, kiedy tydzień później, rytuał wieczornego nakładania serum na twarz sprawił, że każdego ranka budziłam się z miękką, gładką i rozpromienioną buzią. Serio, już dawno nie miałam tak delikatnej skóry na twarzy. Doszło wręcz do tego, że przestałam używać jakiegokolwiek kremu. Rano – pod makijaż używam tego olejku (odpowiednio przypudrowany, doskonale zdaje egzamin) i wieczorem, po demakijażu kładę kilka kropli. Podsumowując: dołączam do ligi zachwyconych.
MAC Mineralize Blush – wypiekany mineralny róż do policzków, którym pod żadnym pozorem nie można sobie zrobić krzywdy. Jestem kosmetyczną amatorką, więc produkty, z którymi podczas nawet nieumiejętnej aplikacji nie można przesadzić, są najbliższe mojemu sercu. I w przypadku tego różu dokładnie tak jest – muśnięte nim lico nabiera zdrowego, naturalnego rumieńca. Dodatkowo perłowe drobinki ładnie rozświetlają kości policzkowe. Posiadam odcień: Petal Power.
Annabelle Minerals rozświetlający podkład mineralny – o produktach tego typu nie miałam dobrego zdania. Jakiś czas temu testowałam puder mineralny i stwierdziłam, że takie eko zabawy, to nie dla mnie. Nie widziałam żadnego krycia, produkt nakładał się tragicznie, w efekcie czego mój makijaż wyglądał po prostu brzydko. Długo omijałam zatem półki z kosmetykami mineralnymi, do czasu, aż nie naczytałam się o tym, ile szkodliwych składników jest w przeciętnym płynnym podkładzie (nawet tym z wyższej półki). Stwierdziłam, że tym razem zabiorę się do sprawy nieco bardziej profesjonalnie – przed podjęciem ostatecznej decyzji, poczytałam artykuły dotyczące odpowiedniej aplikacji i przy okazji zaopatrzyłam się w profesjonalny pędzel (ostatnim razem oba te etapy beztrosko pominęłam, co mogło znacząco wpłynąć na efekt testów). Mój wybór padł na podkład rozświetlający (do dziś nie wiem, czemu nie wzięłam jednak tego kryjącego) w kolorze: natural fairest. I powiem Wam tak – po kilku dniach, kiedy już nieco bardziej wprawiłam się w aplikację, byłam pozytywnie zaskoczona, że sypki produkt, który ma w składzie zaledwie cztery składniki, może tak fajnie prezentować się na twarzy. Podkład najlepiej sprawdza się u mnie nałożony na skórę pokrytą olejkiem lub serum.