CZYTAJ Z VENILĄ KWIECIEŃ 2019

Leci kolejny miesiąc, a ja nie mam w tym roku na koncie książki, którą mogłabym uznać za przełomową. Brakuje mi tego szalenie. Uwielbiam ten rodzaj książek, w których zakochuję się od pierwszych stron i tak zostaje już do samego końca… Ale nie narzekam, jeszcze wszystko przede mną!

W.Kuczok, Rozmemuary

Jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy współczesnych, powraca na rynek w formie osobistego dziennika. Przyznam, że dla mnie każda premiera książki tego autora jest sporym wydarzeniem. Po ogromnej fascynacji powieścią „Czarna”, którą polecałam Wam na lewo i prawo, moje oczekiwania wobec kolejnego dzieła Kuczoka, były naprawdę ogromne. W „Rozmemuarach” autor pisze właściwie o wszystkim: o żonie, dzieciach, rodzinie, spotkaniach alkoholowo-towarzyskich, podróżach po Polsce, spotkaniach filmowo-literackich, pasjach sportowych. Komentuje aktualne wydarzenia, zaprasza czytelnika do swoich kuluarów, zdradzając momenty z życia codziennego. Imponuje liczbą przeczytanych książek, odwiedzonych wystaw i zaliczonych festiwali filmowych.

„Jest tu wszystko to, co się pisało przez sześć lat, a nie zmieściło nie nadawało się do powieści czy opowiadań. To memuary człowieka, który ma do siebie głownie pretensje o to, że jest szczęśliwy i rozleniwiony szczęściem. To literacka beztroska” – tak o swojej książce, Wojciech Kuczok mówił podczas jednego ze spotkań autorskich.

Czyta się to dobrze, szybko, smacznie. I tyle. Zdecydowanie wolę Kuczoka w prozie.

I w fikcji literackiej.

M.Caparros, Głód

Przede wszystkim zacznijmy od tego, że hasło: głód na świecie na nikim nie robi już żadnego wrażenia. Wszyscy wiemy, że głodni ludzie istnieją, żyją gdzieś tam po drugiej stronie telewizora, oczywiście współczujemy im i jest nam na maksa przykro, do momentu, kiedy smutnych obrazków w wiadomościach nie przerwie reklama nowego środka spożywczego. Momentalnie o wszystkim zapominamy. Jest nam przykro, ale co możemy zrobić. Odjąć sobie chleba podczas kolacji?

Caparros próbuje przekonać czytelników (i świat), że za problemem głodu nie stoi brak żywności, ale jej niekorzystna dystrybucja, religia, kultura, gospodarka. Wymienia rodzaje głodu, jego skutki, żongluje niewygodnymi liczbami (na świecie głoduje aktualnie ok 800-900 mln ludzi), a między wierszami nawołuje do globalnej, natychmiastowej zmiany.

To prawdopodobnie pierwszy raz w historii literatury, kiedy ktoś tak kompleksowo pochyla się nad zagadnieniem głodu, docierając do jego najodleglejszych źródeł historycznych i geograficznych. Niestety styl pisarza jest momentami bardzo irytujący, przegadany (książka mogłaby mieć co najmniej 400 stron mniej), zbyt filozoficzny. Chciałabym napisać, że ta lektura zmieniła moje życie, ale tak nie jest.

„(…) spytałem, czy rzeczywiście je taki placek z prosa w każdy dzień przez całe życie – i tu nastąpiło pierwsze zderzenie kulturalne – To znaczy w te dni, w które mogę. Powiedziała to, po czym spuściła wzrok zawstydzona, a ja poczułem się jak szmata”.

„(…) nic nie poruszyło mnie głębiej, niż uświadomienie sobie, że najokrutniejsza nędza to ta, która odziera możliwość myślenia w inny niż dotychczasowy sposób. Pozbawia człowieka horyzontów, marzeń, skazuje na nieuchronność”.

J.Favre, Lunatycy

Janek na okładce swojej debiutanckiej książki butnie napisał, że jest najlepszym pisarzem wśród blogerów. No i chyba się nie pomylił. Zacznijmy od tego, że blogerzy w większości piszą jednak książki non fiction, beletrystyka dotyczy ich póki co w mniejszości. A Janek, znany również jako Stay Fly, postanowił pisać powieści. Przyznam, że byłam sceptycznie nastawiona do tej wiadomości. Nie, że uważam Favre za złego autora, ale do tej pory bądź, co bądź miałam styczność jedynie z jego blogowymi wpisami. Jakiś czas temu pisałam Wam o drugiej książce Janka „To tylko seks”, która bardzo przypadła mi do gustu, podczas niedawnych wakacji sięgnęłam po „Lunatyków” z przeświadczeniem, że pierwsza książka musi być – no nie ma bata – słabsza, szczególnie że ta tematyka, tocząca się wokół młodego chłopaka, marzącego o karierze rapera. No gdzie do mnie z taką fabułą, panie! No i myliłam się. Książkę czyta się bardzo dobrze (dla mnie to prawie zawsze wyznacznik dobrej lektury), akcja wciąga, bohaterowie intrygują, nawet ten cały hip hop mnie zaciekawił. Myślę sobie, że to książka skierowana jednak do młodszego niż ja odbiorcy (nastolatkowie, studenci), co nie zmienia faktu, że przeczytałam ją z wielką przyjemnością. Polecam!

S. Winnik, Dziewczęta z Auschwitz

Dziwnie jest napisać, że lubi się czytać literaturę obozową, prawda? Brzmi to źle, niewygodnie. Jak – w ogóle – słowo lubić może występować w jednym zdaniu z zagadnieniem obozu zagłady? Uważam jednak, że książki o zbrodniach dokonanych podczas II wojny światowej są ogromnie ważne – ocalają od zapomnienia tych, którzy zginęli i tych, którzy przetrwali. Sylwia Winnik dotarła do 12 ocalałych z obozów koncentracyjnych kobiet i przeprowadziła z nimi poruszające rozmowy. Co ciekawe, panie mają zupełnie różne wspomnienia. Jedne dotarły do Auschwitz jako dzieci, inne jako nastolatki; wśród bohaterek książki znalazła się i kobieta w ciąży. W trakcie czytania okazuje się również, że kilka z pań było w obozie w tym samym czasie (wskazuje na to np. niecodzienna sytuacja w jeziorze), ale tam nie miały okazji bliżej się poznać. „Każda historia jest inna. Oto niektóre z nich. Alina Dąbrowska w obozie spędziła dwa i pół roku. Była poddawana eksperymentom Mengele. Leokadia Rowińska do obozu trafiła w trzecim miesiącu ciąży. Wspomina, jak okrutnie traktowane były kobiety oczekujące potomstwa. Ireneusz Antoni, bo takie imię nadała swojemu synkowi, stał się najmłodszą ofiarą Marszu Śmierci. Pochowała go w pudełku po makaronie. Zofia Wareluk urodziła się w Auschwitz. Swoją smutną historię opowiada na podstawie wspomnień matki”.  To nie jest łatwa lektura, ale z pewnością warta naszej uwagi.

O Auschwitz trzeba mówić, trzeba pisać. Jesteśmy świadkami historii, kiedy my odejdziemy, książki zostaną.

M. Fijewska, Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzenia

Formą książka bardzo przypomina Ginekologów I. Komendołowicz – to zbiór wypowiedzi, cytatów, fragmenty rozmów autorki z pielęgniarkami. Sama treść jest ciekawa – możemy poznać kulisy tej pracy, poznać jasne i ciemne strony zawodu, przeczytać o ciekawostkach związanych z pracą w szpitalu. Pod względem technicznym książka jest wg mnie po prostu źle napisana. Nie jestem do końca przekonana, na czym polega rola autora książki, w momencie, kiedy 90% treści, to wypowiedzi innych osób. Żeby to jeszcze dobrze zredagowane było. A tu mamy krótkie cytaty i miejscami dłuższe wywiady (nie widząc żadnego wytłumaczenia dla tego, dlaczego ten a nie inny wątek został wyróżniony i zasłużył na więcej, niż inne tematy stron). Uczucia mam mocno mieszane.