To była środa. Obłowiona w dworcowym kiosku w dwa magazyny dla pań oraz jeden, któremu obojętna była płeć, weszła niespiesznie – bo w środku jeszcze trochę spała – do pociągu najbardziej pospiesznego z możliwych (przynajmniej w tym kraju). Usiadła pod oknem.
Miejsca siedzące w środku mają ten minus, że przy ochocie na skorzystanie z toalety (mówiłam spokojnie z tą zieloną herbatą?) trzeba przeprosić współpasażera i poprosić o wypuszczenie na korytarz. A ona nie lubi ani prosić, ani mówić z ludźmi. W taksówkach kocha introwertyków, którzy ciszę zagłuszają radiem RMF FM, w kinach najchętniej mości swoje uda na fotelach skrajnych, niewymagających współdzielenia oddechu z sąsiadem. Ale w Polskich Kolejach Państwowych to już inna sprawa. To zdecydowanie wyższy poziom odwagi i asertywności. Decyzja, w której musi zadecydować, czy wychodzi ze swojej strefy ciszy, czy igra z prawami fizjologii.
Ale zanim teatralnie zacznie prostować się na siedzeniu i odkładać na podłogę wszystko to, co w ciągu godziny od szumnego gwizdu Odjazd! zdążyła wypakować ze swojej torebki, a więc: gazety, książkę (G. Olivier, The Spirit of the Bahaus, ISBN: 9780500021804), dwa cukierki miętowe w przezroczystym papierku, długopis, któremu dobrowolnie przyznała swoją własność, opuszczając latem jeden z hoteli, telefon. Zanim trochę zbyt głośno chrząknie w stronę pasażera (już w tej samej sekundzie poczuje się zażenowana własnym zachowaniem, kto w ogóle – do kurwy nędzy – w normalnym życiu tak robi), dając niewerbalnie znać, że chciałaby opuścić swoje miejsce. Zanim to wszystko, pogapi się jeszcze trochę przez okno, gdzie deszcz niepogody, a ona przecież nie godziła się ani na brzydki krajobraz za szybą, ani tym bardziej na grad w swojej głowie. A już na pewno nie zapisywała się na wczorajsze rozstanie.
Szanowni Państwo. Informujemy, że zbliżamy się do stacji Częstochowa Stradom. Wysiadających prosimy o zabranie bagażu, rzeczy osobistych oraz o zachowanie ostrożności przy wysiadaniu. Dziękujemy za skorzystanie z usług PKP Intercity. Odetchnęła całą lekkością swojego 55-kg ciała. Czy to ten właściwy przystanek? To się okaże. Schowała wszystkie przedmioty do udającej skórzaną torebki.
Trochę jej się chciało z nerwów płakać, ale jednak bardziej sikać.
A już nade wszystko chciało jej się znowu żyć.
– Proszę Pana, ja wysiadam.