O 9.30 nikt o niej jeszcze nie pisał. Sprawdziłam na telefonie w dworcowej poczekalni.
Człowiek nie wie, kto to, a przeżywa strasznie – wyłapałam jedynie z Punktu Obsługi Podróżnych, zanim na dobre oddałam się własnym myślom.Godzinę temu wydawało mi się, że moje problemy ograniczają się do niejasnych relacji na linii ja – ludzkość, zastojów w pracy umysłowej, ustawicznego niewyspania. Że chłopak nie chce iść ze mną do muzeum. Dwa kwadranse później głęboko zweryfikowałam własne rozumienie rozterki.
Mandat, domówka, pierwsza ogórkowa, warkoczyki na głowie córki, Igrzyska Olimpijskie w Tokio, szczepionka na krztusiec – to było przed nią. Ale też: kurtka z prawdziwej skóry, recepta od osteopaty, harmonogram spłaty kredytu hipotecznego, prefiks w wyrazie chłopak.
Na stacji kolejowej Żmigród, kasa biletowa – oprócz tej oczywistej – pełni również rolę kiosku Ruchu, konfesjonału oraz wieży widokowej. Można tu kupić drożdżówkę z jagodami, Jolkę i długopis za 0,60 zł, który po trzecim użyciu kończy swój bieg. Można ponarzekać na męża, że nierób, że trochę chuj, albo pochwalić życie za ładną pogodę. Można być świadkiem rozstań i powrotów, dzielić ludzi na pierwszą i drugą klasę, pooglądać, kto z kim, komu by tu, kogo czego. Poplotkować zza szyby z tymi od biletów okresowych, podarować 0,02 zł albo kątem oka zobaczyć, jak młoda dziewczyna zrzuca z siebie kurtkę i wskakuje pod pociąg.
Białoszewski pisał: krąży cisza w małe kółko. W tamtym momencie cisza w moim wagonie odbiła się kanciasto od siedzeń. Chciałam ją strzepnąć z ramienia, wyrzucić przez okno, ale brakło mi asertywności. Przysługę oddał mi konduktor donosząc szanownemu państwu, że pociąg IC 61100 MAMRY relacji Wrocław Główny – Białystok wjedzie na stację Żmigród ze 120 minutowym opóźnieniem z powodu wypadku na torach z udziałem człowieka. Że przepraszamy za utrudnienia i życzymy miłej podróży.
Nie wspomniał, że przeszkodą na naszej drodze było dziewczęce ciało, lat czternaście.
Ciało, co żyć by chciało.
Tylko chyba nie w tym życiu.