NACZELNE Z PARK AVENUE, W. MARTIN

IMG_7158 (1)

Zacznijmy od tego, że z własnej woli prawdopodobnie nie kupiłabym sobie sama tej książki. Raz: bo okładka, dwa: bo opis i zapowiedź kojarzyła mi się z czytadłem dołączanym raz na jakiś czas do Naj czy innej Przyjaciółki, czyli lekturą, która niewiele ma wspólnego z prawdziwą literaturą. Całe szczęście, że dostałam tę książkę w prezencie, bo w przeciwnym wypadku wyśmienita lektura przeszłaby mi koło nosa.

Wendsday Martin, amerykańska antropolożka z dyplomem Yale w kieszeni po latach mieszkania w Nowym Jorku zainteresowała się światem kobiet z Upper East Side, najbogatszych mieszkanek Manhattanu. I kiedy jako samica z mężem i jednym potomkiem, postanowiła zamieszkać w środowisku naturalnym badanych przez siebie obiektów, nie przypuszczała nawet, że zmiana kodu pocztowego na ten bardziej elitarny będzie równać się z wkroczeniem do całkowicie nowej kultury. Ani że dołączenie do stada będzie oznaczało mnóstwo trudu i wyrzeczeń.

Dzięki wnikliwym obserwacjom Martin poznajemy, jak to jest być miejską mamą miejskiego dziecka w miejscu, w którym powiedzenie sky is the limit nabiera zupełnie nowego znaczenia. Odkrywamy, że inicjacja do świata manhattańskich matek wiąże się z przejęciem określonych rytuałów oraz praktyk kulturowych, a życie w obfitości ekologicznej wymaga podporządkowaniu się określonej hierarchii.

Przyznam, że z ogromnym zainteresowaniem czytałam zwierzenia autorki dotyczące sposobów na włączenie się do obcego plemienia; opisu zasad panujących w stadzie, gdzie metaforyczne iskanie oznacza nic innego, jak przypodobanie się wyższym rangą osobnikom.

Ta napisana lekkim i humorystycznym językiem książka w ironiczny sposób obrazuje podobieństwo kobiet oraz samic małp z rzędu naczelnych. Autorka zgrabnie wylicza pokrewne zachowania obu gatunków, wykazując w szczególności analogiczność w wychowywaniu potomstwa. Badania terenowe prowadzą jednak do nie znowu tak oczywistych konkluzji, bo otóż okazuje się, że w krainie obfitości bywają rzeczy, które trudno zdobyć.

Naprawdę wciągająca i bardzo przyjemna lektura – może nie każę Wam od razu biec po książkę do księgarni, ale jeśli będziecie mieć okazję ją przeczytać, nie wahajcie się.

Cytaty:

Dzieciństwo na Upper East Side nie jest zwykłe pod żadnym względem. Są tam szoferzy, nianie, helikopterowe przejażdżki do Hamptons. Właściwe lekcje muzyki dla dwulatków, tutorzy dla trzylatków, mający przygotować je do egzaminów wstępnych i rozmów kwalifikacyjnych do przedszkola, doradcy zabawowi dla czterolatków, które nie potrafią się same bawić – nie mają na to czasu, bo ich grafik jest wypełniony zajęciami doskonalącymi, takimi jak: francuski, mandaryński, lekcje gotowania, a także golfem, tenisem, emisją głosu – a wszystko to po zajęciach w przedszkolu. Są doradcy do spraw ubioru, którzy podpowiadają mamom, co włożyć na odprowadzanie i odbieranie dziecka ze szkoły. A na placach zabaw czy przyjęciach urodzinowych wartych pięć tysięcy dolarów albo i więcej, widuje się niebotycznie wysokie obcasy oraz zapierające dech w piersiach futra od J. Mendela lub Toma Forda.


Jeśli tamtejsze dzieciństwo jest niezwykłe, to macierzyństwo przekracza wszelkie granice dziwaczności. Z pierwszej ręki dowiadywałam się o tym, co wyznacza życie uprzywilejowanych idealnych kobiet, wśród których zamieszkałam. Odkryłam, że swoją tożsamość budują przez okrutne, specyficzne dla Upper East Side rytuały przejścia: rozmowy kwalifikacyjne z zarządem wspólnoty budynku; kult ćwiczeń w fitness clubach Physique 57. Występują tu obsesyjne wręcz pragnienia luksusowych przedmiotów nie do zdobycia (torba Birkin) i tajny obieg informacji np. o tym, w jaki sposób na czarno wynająć przewodnika po Disneylandzie, ale takiego z kartą inwalidy, żeby mógł wszędzie wchodzić bez kolejki.