Jestem świeżo po seansie filmu „Ciemno, prawie noc”, ekranizacji książki Joanny Bator. Powiedzieć, że odczucia co do tego filmu mam mieszane, to jak nie powiedzieć nic.
Zacznijmy od tego, że nie wiadomo o co w tym filmie chodzi. I mówię to z perspektywy osoby, która książkę czytała, więc zna jej postaci, główne wątki, tematykę itd. Domyślam się, że z punktu widzenia osoby, która z dziełem Bator ma styczność dopiero na ekranie, ze zrozumieniem musi być jeszcze trudniej. Ciemno, prawie noc w wydaniu Lankosza to baśń dla dorosłych, pełna realizmu magicznego i metafizyki. Czyli trochę inaczej niż w książce – tu baśniowość stanowi jednak tło dla rzeczywistych wydarzeń.
Mój główny zarzut to jednak ten, że scenarzyści próbowali upchnąć w 1,5 godzinny film niemal całą książkę, wrzucając do fabuły zbyt wiele wątków – efekt jest taki, że widz czuje się przytłoczony materiałem, a dramatyczne sceny, które powinny grać pierwsze skrzypce, w ogóle nie wybrzmiewają. Mało tego, wiele scen trudnych, niosących ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, następują jedna po drugiej, więc po pierwsze: ma się poczucie sztuczności (o, znowu jakiś dziwny zbieg okoliczności), a po drugie: nie ma się nawet chwili, by przetrawić to, co przed chwilą zobaczyło się na ekranie (może to celowy zabieg, nie wiem, ja tego nie kupuję). W filmie panuje ogromny chaos – do samego końca niewiadomo właściwie, co jest główną tematyką.
Film jest momentami nużący, kiedy myślisz, że to już koniec, nagle wjeżdża kolejna scena, a po niej następne i następne i masz widzu, jeszcze jeden wątek! Na moje oko wybornie byłoby, gdyby film zakończył się na przedostatniej scenie, kiedy Alicja odwiedza szpital / dom starców – ten fragment był na tyle wymowny, że nie trzeba było już niczego więcej dodawać.
Z plusów wymieniłabym zdjęcia, kreacje aktorskie: Cielecka, Dorociński (choć strasznie go tu mało), świetny fragment z Romą Gąsiorowską (w ogóle jej nie poznałam), Agata Buzek!!!!, Aleksandra Konieczna, Krystyna Tkacz oraz Dolny Śląsk jako tło dla całego filmu.
Podsumowując: nie wymagam od adaptacji, by była odzwierciedleniem książki w skali 1;1, rozumiem, że reżyser interpretuje dzieło na swój sposób, dokładając do tego wizję artystyczną. Ale tutaj pomysł przeniesienia (zbyt) obszernej treściowo książki po prostu nie wyszedł. No coś nie pykło. I nie piszę tego wszystkiego po to, by wyżyć się na twórcach, skrytykować ich, napisać „nie idźcie do kina”, bo nie o to chodzi. Ale chyba na tyle jestem zżyta z twórczością Bator (choć nie nazwałabym się jakąś wielką fanką), że poczułam się rozczarowana. Po tym filmie na pewno nie sięgnęłabym po książki pisarki.