Dawno temu stworzyłam post o ulubionych serialach, ale stracił on już na aktualności. Pokusiłam się też o recenzję mini-serialu, a także wymieniłam Wam najprzystojniejszych wg mnie aktorów filmowych. Dziś, chciałabym podzielić się z Wami moimi dwoma serialowymi odkryciami.
MASTER OF NONE
Żeby polubić tę produkcję, trzeba lubić też formę rozrywki, jaką jest stand up. Poczucie humoru głównych bohaterów bywa bowiem specyficzne, żarty często wymagają zrozumienia szerszego kontekstu, a od wartkiej akcji zdecydowanie wyżej plasuje się tu gra słów. Aziz Ansari, Amerykanin pochodzenia hinduskiego, aktor i komik, a przy okazji współtwórca tego serialu (zawsze się zastanawiam, jaką pewnością siebie, trzeba operować, żeby napisać film i obsadzić siebie w roli głównej) to prawdziwa perła na rynku zalanym celebrytami. I choć – nie ukrywajmy, Aziz to nie Brad Pitt ani Ryan Gosling – charakterystyczne cechy zewnętrzne sprawiają, że od samego początku kochamy Deva – bohatera, w którego się wciela. A niektórzy z nas chcą go nawet przytulać. (Tak słyszałam).
To trochę opowieść o współczesnych 30-latkach, ale ukazana w zupełnie inny sposób, niż np. w GIRLS. Fabuła rozkręca się na luzie, a ważne tematy podawane są tu w lekki sposób, bez spiny. Bo trzeba Wam wiedzieć, że każdy odcinek to właściwie zupełnie inna historia, która porusza konkretne zagadnienie (w pierwszym sezonie jest np. wątek o rodzicielstwie; o tym, jak traktujemy swoich rodziców/dziadków; a także ciekawie pokazana rzeczywistość, z jaką muszą mierzyć się kobiety, a z której mężczyźni nie zawsze zdają sobie sprawę). Podoba mi się, że nie jest to kolejny serial o niczym, a humor wspaniale przeplata się tutaj z obyczajowością.
Tematyka, dowcip, specyfika, aktorzy (a także Nowy Jork w pierwszym sezonie i Włochy w drugim).
Nie, no ja się zachwycam. Pora na Was.
ATYPICAL
Czyli rzecz o autyzmie w trochę popowej odsłonie. Przyznam, że miałam problem z tym serialem – jednocześnie mnie nużył i fascynował (ale podejrzewam, że może być to wina oglądania jednego odcinka na cztery razy) i właściwie gdzieś dopiero w połowie sezonu uznałam, że gra warta jest świeczki.
Sam, to z pozoru typowy, zakompleksiony amerykański nastolatek. No właśnie z pozoru – bo okazuje się, że choruje na autyzm i równie często, co na szkolnym korytarzu, przesiaduje w gabinecie terapeutycznym. Scenarzyści w dobry sposób podjęli próbę pokazania, co dzieje się w umyśle chorego – ale nie na zasadzie, patrzcie, jaki on biedny i poszkodowany, ale w stylu: ten koleś jest jednym z nas, tylko trochę inaczej przetwarza rzeczywistość. W dość obrazowy sposób zostały wyjaśnione niektóre z zachowań chłopaka. Od razu uprzedzam, że serial oglądałam z pozycji osoby, która nigdy nie miała styczności z chorymi na autyzm, więc trudno mi ocenić, czy przekaz jest wiarygodny, czy jednak może okrutnie spłycony.
I nie myślcie sobie, że skoro na pierwszym planie mamy autystyka, to cała fabuła (i świat) będzie kręcił się wokół niego. Całkiem sporo miejsca poświęcono tu również jego rodzinie: matce, czy siostrze (Brigette Lundy-Paine, moje odkrycie + najulubieńsza postać serialu), które wplątano w ciekawe wątki. Pierwszy sezon kończy się wieloma niedopowiedzeniami, więc jest szansa na kolejny sezon. Polecam!