Najpierw przy świątecznym stole pytają czy mam już chłopaka, z wyjątkiem babci, bo ta pyta o kawalera. A potem: czy napisana już matura, a studia wybrane. Gdzie wybywasz radosny ptaku z domowego gniazda. I czemu tak daleko.
A prawdziwa praca to już jest, czy dalej tańce, hulanki, swawole w rytm spadających od rodziców na konto monet. No i co z tym mieszkaniem. Czy już twoje własne, bo wypadałoby, żeby już. I kolejno: gdzie jest mąż, gdzie umowa ze stosunkiem pracy na czas określony. A skoro już o stosunkach, to kiedy dziecko.
A potem lecą już bez pytania: po brzuchu widzę, że dziewczyna. Kopie, klaszcze, kibicuje? Płacze, nie śpi, aportuje? Czy już siada, chodzi, mówi? Płynnie czyta, tańczy, liczy? Zna alfabet i pacierze? I takie małe toto dopiero było, a już wyrosło z tornistra z Myszką Miki i umawia się na pierwsze randki.
I przy świątecznym stole: a chłopaka, to już ma?
__
Codzienność umyka nam na oczekiwaniu zdarzeń z przyszłości, a wyznacznikiem ich spełnienia, jest partykuła już. Czy to już piątek? Czy na konto wpłynął już przelew? Z drzew spadają złote liście, to już jesień? (Oczywiście).
Ej ludzie, tego się nie robi teraźniejszości! Bo co biedna ma począć ze świadomością, że nikt jej nie chce, nie kocha, nie szanuje. Że nie oddałby jej drugiego śniadania i nie zaprosił na pidżama party? Tymczasem, jak pisała Virginia Woolf: (…) Wielkie odkrycie nigdy się nie pojawiło. I być może to wielkie odkrycie po prostu się nie pojawia. Zamiast niego zaś były małe codzienne cuda, chwile iluminacji, zapałki zapalone niespodzianie w ciemności; a to jedna z nich”.
O!