MYŚLI NA PONIEDZIAŁEK

Witajcie w nowym tygodniu. Dziś przybywam do Was z kilkoma krótkimi przemyśleniami. Nic spektakularnego, ale staram się publikować wpisy regularnie, żeby nie wyjść z wprawy.

Kiedy jest ten moment, w którym człowiek przestaje przejmować się w nowym mieszkaniu takimi sprawami, jak: futryna drzwi pomalowana mazakiem na zielono, wybrudzona ściana; białe kafelki w przedpokoju, które domagają się mycia kilka razy dziennie. Trzy miesiące, pół roku, rok?

*

Do dzisiaj nie wiem, po co kilka tygodni temu wybrałam się do ortodonty. Nie dość, że prace konserwatorskie wycenił mi na równowartość nowego Fiata 500, to w dodatku wynalazł milion wad, o których przez 31 lat nie miałam w ogóle pojęcia. Jestem teraz bogatsza o wiedzę, jaki to mam chujowy zgryz i zęby oraz o świadomość, że nie stać mnie na ich leczenie. Wygryw życia.

*

Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że będąc dojrzałym, świadomym, zdrowo myślącym człowiekiem, nadal żyję w kraju, w którym przez pół roku trwa zimnica i szaruga. Gdzie brak słońca i plucha pod butem, potrafi zepsuć każdy poranek. Z drugiej strony nie wiem, czy jestem typem człowieka, który potrafiłby rzucić wszystko i zacząć wszystko od nowa. Póki widmo emigracji jest u mnie jedynie luźnym przemyśleniem, będę pocieszać się podróżami. Za tydzień wybieram się do Porto, dlatego liczę na Wasze rekomendacje, w szczególności dotyczących dobrego jedzenia.

*

Kiedyś na Instagramie wspominałam, że po 30. lepiej zaczęłam dogadywać się z ludźmi. I coś w tym jest. Dopiero od niedługiego czasu czuję, że potrzebuję towarzystwa innych i mam wrażenie, że buduję trochę inny rodzaj relacji, niż kiedyś. Nie trzymam się też już kurczowo starych znajomych ze studiów, z którymi nic mnie już nie łączy i dlatego, że rozum podpowiada, że tak wypada. Jeśli każde dodatkowe urodziny niosą ze sobą tego typu doświadczenia i nowe odkrycia, to nie mam nic przeciwko starzeniu się.