Należę do tej grupy osób, która uważa, że dziecko zmienia w życiu wszystko. Trochę rzeczy na plus, trochę na minus – generalnie, nie podpisuję się pod teorią, że codzienność po urodzeniu dziecka jest taka sama, jak w erze przedmacierzyńskiej.
Na szczęście wśród tych wszystkich zmian, jest kilka takich, dla których warto znieść niełatwe początki i nieprzespane noce. Prawda jest taka, że dzieci – zwłaszcza własne – motywują do bycia lepszym człowiekiem: do zdrowego odżywiania się – jakoś ta głupio dawać zły przykład, zajadając się słodyczami od rana do wieczora; do pracy nad sobą – wielokrotnie analizując swoje zachowanie, zastanawiam się, czy takie, a nie inne wartości, chcę przekazywać swojej córce – czy chciałabym, żeby widziała, że się poddaję, rezygnuję ze swoich marzeń, jestem sfrustrowana? Nie. Wolałabym, żeby dzisiaj i w przyszłości odbierała mnie jako zaradną i odważną osobę. Za każdym razem, kiedy walczę ze swoimi słabościami myślę o relacji matka-córka i jakoś łatwiej wychodzić mi ze strefy komfortu.
Posiadanie dziecka sprawiło, że trochę inaczej patrzę na świat i przyszłość. Kiedy ani trochę nie chce mi się ruszać tyłka na Czarny Marsz albo Marsz Równości, kiedy zapominam wziąć z domu szmacianej torby na zakupy i pogasić w pustych pokojach świateł, reflektuję się, jak za kilkanaście lat może wyglądać życie mojej córki. Czy chciałabym, żeby moje dziecko nie miało prawa głosu w kwestii rozporządzania własnym ciałem? Czy chciałabym, żeby żyło w zanieczyszczonym środowisku, oddychało zatrutym powietrzem?
Nie.
Dlatego każdego dnia, staram się być odrobinę lepszym człowiekiem. Nie kupuję nowych ubrań na potęgę, a stare zawsze oddaję innym. Segreguję śmieci i nawet jeśli nie robię tego jeszcze dokładnie, staram się. Biorę czynny udział w życiu społecznym, uczęszczam na wybory, na swój sposób walczę o to, by kobietom żyło się lżej. Chodzę na te wszystkie średnio przyjemne badania, ograniczam spożycie cukru. Robię to wszystko, by za 15 czy 20 lat, Nina nie zapytała mnie:
Mamo, dlaczego niczego nie zrobiłaś?