O SIEDZENIU W DOMU

Ssama!ama! Wszystko sama! Idę o zakład, że gdyby Julian Tuwim za dzieciaka wyczaił mnie gdzieś w sklepie spożywczym, kupującą lizaka HIT; na trzepaku, zwisającą głową w dół, albo podczas niespiesznej przechadzki do szkoły – dałby mnie na okładkę „Zosi Samosi”.

Bo ja lubię robić wszystko sama.

Jestem typem samotnika, choć to nie jest tak, że źle się czuję wśród innych ludzi. Ba, część z moich znajomych uważa zapewne, że można ze mną nawet fajnie porozmawiać, a i nieobce są mi przecież szaleństwa natury (p)różnej. Co nie zmienia jednak faktu, że najlepiej czuję się we własnym towarzystwie.

W rodzinie krąży opowieść o tym, jak któregoś dnia zaaferowana babcia szukała 5-letniej Madzi po całym domu, podczas kiedy ta siedziała w kącie gdzieś za kanapą i bawiła się lalkami. Zyskałam wtedy jednosezonowy przydomek Sierotka Marysia.

Poźniej nie trzeba było mnie już specjalnie szukać, bo w czasach nastoletnich wiadome było, że siedzę zamknięta w swoim pokoju. Może to brzmieć dla Was dziwnie, ale dla mnie spędzanie czasu w pojedynkę – czytanie książek, słuchanie muzyki, to najlepsza forma relaksu. Do dziś lubię siedzieć w domu. Ja po prostu uwielbiam nawiązywać relacje duchowe ze swoimi czterema kątami. I wyrosłam już z wyrzutów sumienia, że coś ze mną nie tak (o! Ile ja się nasłuchałam: wyjdź na dwór; idź do ludzi itp.). I dojrzałam, by mówić ludziom wprost: nie chcę w miasto! Chcę zabawić dziś w domu. Bez makijażu i bez poczucia, że jestem nudna.

I proszę mnie nigdy nie żałować, kiedy mówię, że przez najbliższy tydzień kompanem będzie mi tylko pies. Proszę nie wydzwaniać, nie pocieszać, nie odwiedzać na siłę, nie wyciągać.

Ja właśnie wtedy czuję, że żyję!