SZARE EMINENCJE ZACHWYTU

DSC_0031 (1)

Słońce zajdzie dziś we Wrocławiu o 20:05 i nie wychyli nosa aż do 5:45 dnia następnego. Uświadomiłam sobie tym samym, że całe lato czekałam na te ciemne, chłodne noce, kiedy powietrze nie pachnie jeszcze melancholią, ale czymś równie obiecującym.

W zasadzie lubię tylko dwie pory roku: bardzo wczesną wiosnę – gdy człowiek docenia każdy jeden ciepły promień słońca, delektuje się śpiewem ptaków i przestaje wpisywać w internetową wyszukiwarkę hasła: jak napisać, że mi smutno w chuj, ale inaczej – oraz młodą jesień. Bo ja się wtedy tak potwornie zakochałam!

Późne lato obfituje w poranki, gdy nie jest już za gorąco na raczenie się kanistrem zielonej herbaty, funduje orzeźwiające wieczory przesiąknięte dumną mieszanką zapachów. Aż w głowie się kręci! Dojrzałe owoce kończą swój bieg, ostentacyjnie spadając z drzew; polne kwiaty dobijają targu z Matką Naturą; liście budzą się z zimowego snu, wyścielając ulice perskimi dywanami; słońce mruży oczy i zezwala na zakładanie długich kozaków na stygnące wciąż letnie nogi.

Życie najpiękniejsze jest we wrześniu. A za rok znowu napiszę, że w maju.