Dzień dobry we wrześniu! Rzeczywistość za jeden z punktów honoru postawiła sobie uprzykrzyć mi żywot pracą, pozwólcie więc proszę, że zanim skuszę się na napisanie czegoś dłuższego, zostawię Was z moim cyklem myśli przebranych. Żeby później nie było, że obficie raczę Was słowem na pusty żołądek.
*
Mianuję Was mężem i żoną, odrzekłam do skarpetek przed wrzuceniem ich do pralki. Bo jeżeli instytucja małżeństwa ich nie ocali, to kto?
*
Marzy mi się miłość jak z filmu, taka co to chodzi rano po świeże bułki na śniadanie i nie mówi, że został jeszcze tostowy chleb. Najlepiej z twarzą oraz głosem Marcina Dorocińskiego. Żeby przynosiła mi pachnącą herbatę do łóżka, oglądała ze mną seriale i przytulała, kiedy życie zwołuje swoich ziomków i robi na mą cześć roast. Żeby nie uśmiechała się pod nosem, kiedy wygłaszam rewolucyjne monologi o tym, że drogie podkłady nie maskują kompleksów. I żeby czyniła swą powinność.
*
Ze wszystkich wydatków najbardziej bolą mnie pieniądze wydane na nieodpowiednie książki. Bez względu na cenę nominalną, jest mi smutno, kiedy pozycje, w które pokładałam nadzieję okazują się słabe. A lasy płaczą.
*
Czasu nie zatrzymasz, ale możesz go nie marnować.
*
Niechcący przeczytałam, że feminizm kończy się na otwieraniu słoika z ogórkami.
„I klonom ręce opadły, i mnie …”*
*(M. Jasnorzewska-Pawlikowska)