Lubię mieć pieniądze: dają mi wolność oraz możliwość uszczęśliwiania innych. W dzisiejszej notce krótko o tym, jaki jest mój stosunek do oszczędzania i zarabiania.
Przez większość swojego życia byłam zdania, że najbardziej na świecie liczy się zdrowie, miłość i takie tam. Wiecie, o co chodzi. W sumie nadal tak uważam, co jednak nie przeszkadza mi myśleć, że pieniądze są równie ważne. Przyzwyczailiśmy się do myślenia, że albo pieniądze albo zdrowie, albo miłość albo kariera. A przecież przy odrobinie wysiłku te wszystkie rzeczy można mieć jednocześnie. I tak, macie rację – ogromne sumy na koncie nie zagwarantują, że w przyszłości nie zachorujemy na raka. Ale życie w niedostatku również nie da nam takiej gwarancji. A umówmy się – lepiej niedomagać z możliwością zatrudnienia najlepszej opieki medycznej pod słońcem, niż bez.
Mądre gospodarowanie pieniędzmi to sztuka minimalizowania tylko tych kosztów, które są nam zbędne, po to, by mieć więcej pieniędzy na to, co jest dla nas ważne.
—M. Szafrański
Dużo ostatnio mówi się o oszczędzaniu. Po latach, kiedy ciułanie każdego grosza uważane było za pewnego rodzaju nietakt, nadeszła era, w której wręcz wypada dzielić się z innymi swoją finansową zaradnością. Pod żadnym pozorem nie nazwałabym się osobą oszczędną – zdecydowanie zbyt dużo pieniędzy wydaję na ciastka z kremem, nadobne eklery, cięte kwiaty, które kończą swój bieg po kilku dniach i zapachowe świece. Ale z drugiej strony praktycznie w ogóle nie kupuję nowych ubrań (jestem pod tym względem typowym Polakiem) i kiedy prześledzę swoje wydatki, intuicyjnie przeznaczam je na rzeczy, które faktycznie na dłuższą metę sprawiają mi frajdę (dobre śniadanie w ulubionej knajpie sprawia, że cały dzień jest fajniejszy; zapalone na parapecie świeczki powodują, że milej pracuje mi się przy komputerze; a świeże kwiaty, to już w ogóle – zawsze są lekiem na całe zło). Nie przewalam natomiast wypłaty na produkty, które są zaledwie formą uzyskania natychmiastowej gratyfikacji, rekompensującą niezadowolenie z życia. Jest więc chyba w tym jakiś sens. I oczywiście, że mogłabym się obejść bez konsumpcji pięknie podanych dań w tych wszystkich instagramowych kawiarenkach. Ale ostatecznie pracuję nie po to, by opłacać sobie jedynie podatki i rachunki.
Bycie bogatym to nie są miliony na koncie, tylko możliwość, by w każdym momencie móc powiedzieć nie.
— M. Prokop
Otóż to. Ani możliwość kupienia sobie drogiej torebki, ani sposobność wyjazdu do ciepłych krajów nie motywuje mnie tak bardzo, jak poczucie niezależności, na które składają się odkładane skrupulatnie co miesiąc oszczędności. Bezpieczeństwo finansowe to wolność. Kiedy pomyślę sobie jak często – jeszcze kilka lat temu – decydowałam się na różnego rodzaju zlecenia poniżej rozsądnych stawek, byle tylko uzbierać kwotę pozwalającą normalnie przeżyć kolejny miesiąc, robi mi się smutno. A kiedy pomyślę sobie, ile razy godziłam się na rzeczy, na które nie miałam najmniejszej ochoty (czyt. praca z niekompetentnymi ludźmi), robi mi się jeszcze smutniej. Niezależność finansowa odbiła się również na blogu – jeśli chodzi o wpisy sponsorowane, średnia z ostatnich dwóch lat wynosi dokładnie: dwa. Tyle wpisów reklamowych dodaję rocznie na blogu. I to nie dlatego, że dostaję tak mało propozycji. Ani nie dlatego, że jestem tak bogata, że poza swoją etatową pracą nie potrzebuję alternatywnych źródeł przychodu. Powód jest prosty: dzięki temu, że mam stałą pracę i oszczędności, mówię nie dokładnie każdej sytuacji, co do której nie mam stuprocentowej pewności. Może i nie stać mnie przez to na regularne zakupy w Zarze, ale wierzcie mi – wizja życia, w którym nie trzeba godzić się na kompromisy, jest szalenie uzależniająca.
I jeszcze jedno. Najbardziej na świecie lubię jednak wydawać pieniądze na prezenty dla innych. I właśnie dla takich momentów z uśmiechem na twarzy ciężko pracuję.